Kazanie wygłoszone w bazylice Mariackiej w Krakowie przez ks. Andrzeja Augustyńskiego podczas pogrzebu śp. Barbary Nawratowicz-Stuart, 15 października 2024
14 lutego 1990 roku sonda Voyager 1 znajdowała się w odległości 6 miliardów km od Ziemi. Zanim jednak ostatecznie opuściła Układ Słoneczny wykonała poruszające zdjęcie. Widnieje na nim ledwo zauważalny punkt, błękitna kropka zatopiona w antracytowych kurtynach kosmosu, pociętego jak czekoladowe ciasto wielobarwnymi pasami bladego światła. To nasza Ziemia.
Amerykański astronom, Carl Sagan, potomek żydowskich emigrantów z Polski, pozostając pod wrażeniem tego obrazu napisał przejmujący monolog, którego fragmenty przytaczam w swobodnym tłumaczeniu: „Spójrz na ten punkt. To tutaj. To nasz dom. To my. Tam są wszyscy, których kochasz, wszyscy których znasz, wszyscy, o których kiedykolwiek słyszałeś, wszyscy, którzy tu żyli. Suma wszystkich radości i cierpienia. Wszyscy myśliwi i zbieracze, bohaterowie i tchórze, twórcy i niszczyciele cywilizacji, wszyscy królowie i wieśniacy, młode pary kochanków, ojcowie, matki, dzieci pełne nadziei, wynalazcy i odkrywcy, wszyscy moralizatorzy, skorumpowani politycy, supergwiazdy i prezesi. Wszystkich świętych i grzeszników znajdziesz na tym ziarenku kurzu, wiszącym w promieniu słońca”.
Na tej kosmicznej drobinie, której mieszkańcy (zresztą nie bez racji) są przekonani o wyjątkowości swego losu, istnieją miliardy ludzkich istnień, z których każdy ma to do siebie, że na tle całej historii świata, od raju po apokalipsę jest przypadkiem pojedynczym. Jak z pokładu sondy „Voyager 1” nie widać nikogo z nas, tak bez wniknięcia w mikroświat drugiego człowieka niczego nie da się zobaczyć i zrozumieć.
Spoglądam na urnę śp. Barbary i myślę o unikalności jej życia. Nie było i nie będzie drugiej takiej. Jesteśmy tu obaj z księdzem Darkiem Rasiem, aby oddać hołd kobiecie dzielnej, wielkiej polskiej patriotce, chrześcijance, wybitnej artystce i dziennikarce i modlić się za spokój jej duszy. Każdy z obecnych w tym kościele przyszedł tutaj prowadzony odruchem serca, aby przy urnie z jej prochami skłonić głowę przed tym, co nas przekracza, jakkolwiek to pojmujemy. Osobiście mam ten dodatkowy powód, że śp. Barbara Nawratowicz-Stuart od 1946 roku była pasierbicą Witolda Augustyńskiego, kuzyna mojego taty.
Dzieciństwo Barbary Nawratowicz, urodzonej w 1932 roku w Poznaniu było naznaczone okupacyjną tułaczką. Gdy oboje rodzice walczyli na frontach II wojny światowej, 7‑letnia Basia ukrywała się z babcią pod Warszawą, następnie mieszkała w Czortkowie na Ziemi Tarnopolskiej, gdzie matka została skierowana przez dowództwo Armii Krajowej do urzędu pracy, aby w konspiracji wystawiać fałszywe kenkarty polski Żydom. Ojciec, Franciszek Nawratowicz, poznański nauczyciel i oficer rezerwy w 1940 roku przepadł w śniegach Syberii. W 1944 roku rodzina przeniosła się do Zakopanego. Dwa lata później matka Barbary, Stefania wyszła powtórnie za mąż za Witolda Augustyńskiego, który jako syn twórcy polskiego szkolnictwa na Ziemi Gdańskiej i osobisty uczeń Stanisławy Przybyszewskiej wpłynął na wychowanie nastoletniej Basi i ugruntował w niej postawę patriotyczną i miłość do kultury.
Na początku pierwszego roku studiów prawniczych w Lublinie, gdzie zamieszkali z całą rodziną, Barbara Nawratowicz została zatrzymana pod zarzutami działalności antykomunistycznej. W ciemnych piwnicach lubelskiego Urzędu Bezpieczeńtwa Publicznego spędziła trzy miesiące. Była brutalnie przesłuchiwana przez funkcjonariuszy bezpieki, wybito jej zęby, złamano trzy żebra i uszkodzono kręgosłup. Gdy Witold Augustyński poszukiwał informacji na jej temat na UB w Lublinie i Warszawie, matka zamówiła mszę św. za spokój jej duszy, gdyż była przekonana, że Barbara nie żyje. Po wyjściu na wolność wciąż pozostawała na muszce PRL-owskich szpicli. Była regularnie przesłuchiwana, a zgromadzone materiały stały się po latach pretekstem do formułowania krzywdzących opinii. Z Lublina przeniosła się na Uniwersytet Jagielloński w Krakowie, a następnie do Warszawy, gdzie w 1956 roku uzyskała dyplom magistra prawa. Po odbyciu praktyki w gdańskim sądzie powróciła do Krakowa. Tutaj, podczas spaceru na Plantach, natknęła się na Piotra Skrzyneckiego. W ten sposób rozpoczął się szalony, a zarazem najszczęśliwszy okres jej życia, dziesięcioletnia przygoda z kabaretem i aktorstwem. Był to czas wielkiej i burzliwej miłości, bezinteresownych przyjaźni, twórczych uniesień. Nie do mnie należy ocena artystycznego dorobku Barbary Nawratowicz, jednakże w powszechnej opinii uchodzi za współzałożycielkę i jedną z pierwszych gwiazd „Piwnicy pod Baranami”, która była kulturalnym fenomenem okresu Polski Ludowej. Występowała także na deskach teatrów w Krakowie, Kielcach i Radomiu, prowadziła własną audycję w radiowej Trójce. Tymczasem bezpieka nie odpuszczała, infiltrując zarówno jej życie zawodowe jak prywatne. W obliczu osobistych dylematów i trudnych do zniesienia okoliczności politycznych, w 1965 roku zdecydowała się na wyjazd z Polski.
Kolejne lata Barbara Nawratowicz spędziła na emigracji. Po krótkim pobycie w Kopenhadze, przez ponad 20 lat mieszkała w Monachium, a następnie blisko 30 lat w Queensland w Australii. Większość tego czasu przepracowała dla sekcji polskiej Radia Wolna Europa. Do rozgłośni trafiła w 1965 roku na zaproszenie Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Mam wiele osobistych wspomnień związanych zarówno z „kurierem z Warszawy”, jak również z redagowaną przez Barbarę „Panoramą dnia”, której w czasach PRL‑u słuchaliśmy z ojcem z lampowego odbiornika „Ramona” z zielonym oczkiem. Po śmierci męża Davida Stuarta, wywodzącego się ze starej szkockiej rodziny, w 2015 roku postanowiła wrócić z Queensland do ukochanego Krakowa. Pogarszający się stan zdrowia, kłopoty z pamięcią i depresja sprawiły, że szybko gasła. Pod koniec życia przekazała placówce dla dzieci niewidomych i słabowidzących przy ul. Tynieckiej 6 w Krakowie kwotę ponad 2 mln zł. Odeszła 10 maja 2024 roku w Szwajcarii.
Bolesna skarga Barbary niesie się przez całą historię ludzkości. Gdziekolwiek bowiem na świecie cierpi niewinny, ku niebu wznosi się głośny wyrzut. Gdzie jesteś? — pytają powaleni przez chorobę, ból, nieszczęście i samotność. Milczenie Boga rozczarowuje, a nierzadko wywołuje zwątpienie. Jak to możliwe, że człowieka prawego spotyka zły los, a złoczyńca żyje beztrosko?
W arsenale ludzkości nie ma cięższej broni wymierzonej w niebo niż pytania o genezę zła i sens cierpienia. Wobec gorzkiej skargi stworzenia, Bóg nie ma prawa w nieskończoność milczeć. Biblijny Hiob, który podnosi krzyk w obronie własnej godności, czyni to na mocy przekonania, że Stwórca istniejący przeciwko człowiekowi jest skandalem wszechczasów. W odpowiedzi usłyszy: „A kto żeru dostarcza krukowi, gdy młode do Boga wołają i błądzą z braku żywności?” (Hi 38:41). Psalmista potwierdzi, że pożywienie, które ptasi rodzice przynoszą z daleka swym wiecznie głodnym i skrzeczącym pisklętom, pochodzi od życzliwego Króla świata: „On daje pokarm bydłu, pisklętom kruka to, o co wołają” (Ps 147:9). Obydwa fragmenty wyrażają popularny w czasach starotestamentalnych pogląd, że dorosłe kruki zbyt krótko opiekują się pisklętami. Kruczęta muszą wcześnie nauczyć się samodzielności i pewnie poginęłyby z głodu, gdyby nie Boża Opatrzność, która nad nimi czuwa. Pokorne uznanie odwiecznego porządku, ukształtowanego przez Boga, który kieruje wielkim spektaklem dziejów i troszczy się o wszystkich i każdego z osobna ostatecznie ukoi serce Hioba: „Jestem mały, cóż Ci odpowiem! Rękę położę na ustach.” (Hi 40:4)
Ks. prof. Józef Tischner przywołuje scenę z góry Synaj, na której Mojżesz widzi odchodzącego Boga Jahwe. Ogląda go „od tyłu”, odwróconego plecami. Jest to jasna sugestia, że podstawowym źródłem doświadczenia religijnego jest wspomnienie. Boga nie można ujrzeć „twarzą w twarz” i pozostać przy życiu. Jesteśmy jak sowa Ateny, która widzi w nocy rzeczy, których nie była w stanie dostrzec za dnia. Ponieważ teraźniejszość umyka naszej bieżącej uwadze, dopiero „post factum”, gdy Bóg mówi nam „do widzenia” orientujemy się, że przechodził obok nas. Muśnięcie nieskończoności staje się oczywiste, gdy z naszych oczu opadają łuski, które upośledzały nasz wzrok. Czas i okoliczności powtórnego zjawienia się Pana Wieków pozostają nieznane. Pewne jest tylko jedno, że powróci w najbardziej zaskakujący sposób. Bez względu na to, czy spotka nas w chwili tryumfu, czy na dnie rozpaczy, zawsze odkryjemy Go przez wspomnienie. Ludzka pamięć jest fundamentem tożsamości. Ponieważ zaś jest zawodna, liturgia po wielokroć odwołuje się do pamięci samego Boga: „Pamiętaj, Boże, o swoich sługach i służebnicach, którzy przed nami odeszli ze znakiem wiary i śpią w pokoju.” (Kanon Rzymski)
Prochy służebnicy wolnego słowa, Barbary Nawratowicz złożone do grobu wejdą w odwieczny obieg materii Wszechświata i będą w nim krążyć aż po jego kres. Jej energia duchowa nie tylko nie ulegnie rozproszeniu, ale na trwałe zapisze się na wielkim Boskim serwerze, gdzie w połączeniu z całą resztą danych pozostanie plikiem unikalnym w całej historii. Tam będzie oczekiwać na zmartwychwstanie ciała, gdy cały jej duchowy kontent, wszystko czym była, jest i będzie otrzyma swój nieśmiertelny nośnik.
Wprawdzie sonda Voyager 1 nie sfotografowała Boga, zasiadającego na tronie z planet, jednak ukazała perspektywę, która nieuchronnie stawia nas w obliczu pytań o Jego istnienie i sens ludzkiej egzystencji. Jak bowiem pogodzić ze śmiercią ogrom i precyzję Kosmosu, niepowtarzalność osób ludzkich, a nade wszystko wyryte w naszych sercach pragnienie miłości? Przecież kochać to znaczy mówić drugiemu: „Ty nie umrzesz!” Spoczywaj w pokoju Barbaro. Amen.