Droga Elżbieto, kiedy patrzymy na twoje życie, które na ziemi zakończyłaś, a czas podsumowania nadszedł właśnie tutaj w kaplicy na Rakowicach, to myślimy, że przytoczenie dzisiaj Jezusowej przypowieści o perle jest jak najbardziej odpowiednie. W chwilach takich jak ta, kiedy serce jest pełne smutku, a umysł stara się zrozumieć tajemnicę śmierci i zmartwychwstania, warto sięgnąć po Słowo Boże, które daje nam niezawodną pociechę. Przypowieść o perle z Ewangelii według św. Mateusza głosi: „Królestwo niebieskie jest podobne do kupca, który szuka pięknych pereł. A gdy znalazł jedną drogocenną perłę, poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją” (Mt 13, 45–46). Jezus przekonuje nas, uczniów o tym, jak wielką wartość ma życie w Bogu. Perła staje obrazem tego, co naprawdę cenne, bo nieśmiertelne, co ma tak wielką wartość, że warto poświęcić wszystko, by to zdobyć. Warto zastanowić się, co ta perła symbolizuje w kontekście życia Elżbiety.
Pracując w sklepie i pracowni jubilera, obserwowałaś Elu, jak szlifuje się kamienie i oprawia perły, szukając tych najpiękniejszych i najcenniejszych. Miałaś w sobie tę zdolność do rozpoznawania piękna w tym, co z pozoru wydaje się zwyczajne. Potrafiłaś dostrzegać blask i wartość w ludziach, w momentach życia, w relacjach. Wiedziałaś, jak pielęgnować to, co najcenniejsze, zarówno wśród swoich, jak i w sobie. Perła jest dla ludzi cenna, gdyż stała się symbolem nie tylko piękna, ale i cierpliwości, bo proces jej powstania jest długi i wymagający. Każdy dzień był dla ciebie okazją, by szlifować „perły” – wartości w życiu codziennym. Były to nierzadko „perły” ofiarowane nam. Dlatego przed Bogiem stajesz dziś Elu ze swoim dorobkiem wyrzeźbionym przez lata pracy, miłości, niegasnącego uśmiechu.
Marian, towarzysz ostatnich lat życia napisał mi świadectwo o Eli. Pozwólcie, że przytoczę kilka „dokumentalnych” zdań: „Trudno mówić o człowieku, który pozornie niczym szczególnym, na niwie działalności państwowej czy samorządowej, się nie wyróżnił. Nie uzyskał tytułów profesorskich, nie rządził miastem, nie uzyskał orderów. Mimo tego, o Elżbiecie Skrzybalskiej można pisać epopeję. Była ostoją ulicy Siennej, trwała jak niezłomna strażniczka tradycji i honoru, jej miejsce pracy, Pracownia Artystyczno-Złotnicza Elja jak magnes przyciągało dobrych ludzi, nie tylko z Rynku i najbliższych okolic, ale z całego miasta. Ściągali do niej, stali przy ladzie i snuli swoje opowieści. Przychodzili zwykli ludzie, kwiaciarki krakowskie, ministranci, rzemieślnicy, przychodzili profesorowie i artyści. Przyciągała kresowiaków, może dlatego, że miała korzenie ormiańskie, jej przodkowie — Matusze od strony ojca pochodzili z Kut, miasta na dawnej granicy polsko-rumuńskiej. Jej prababką była Rypsyna Zarugiewicz, matka bohaterskiego obrońcy Lwowa Konstantego Zarugiewicza, chrzestna Grobu Nieznanego Żołnierza w Warszawie. Przodkowie od strony matki to Dąbrowscy. Jak wszyscy znani o tym nazwisku, nie szczędzili pracy dla Ojczyzny, co nie znajdowało uznania w oczach rosyjskiego zaborcy, czego skutkiem była zsyłka do Jekaterynburga. Wielkiego serca musiał być Stanisław Junosza Dąbrowski, dziadek Elżbiety, skoro wśród straszliwego terroru sowieckiego zwykli ludzie, obywatele Jekaterynburga, sami z siebie, zorganizowali ewakuację zagrożonej polskiej rodziny i w przebraniu przewieźli ich do Polski.
Na Siennej pod nr 6. była przystań, gdzie cumowali bracia Janiccy, słynne „Kantorowskie jamniki”, albo jak kto woli Kiemlicze od Hoffmana; profesorstwo Szczyglikowie przekazywali sobie rodzinnie z pokolenia na pokolenie tradycję zakupów w tej pracowni. I koniecznie rozmowę z panią Elą. Do niej zaglądał profesor Grzybek, nieskutecznie namawiając ją na udział w jego rozlicznych chórach. To ona najwłaściwiej doradzała prof. Antoniemu Dziatkowiakowi wybór „ryngrafików” dla wnuczek. A nasz nieodżałowany śp. ksiądz Antoni Okrzesik? Przecież on mógł być dobrym duchem Małego Rynku dzięki Elżbiecie Skrzybalskiej, paniom z Zapiekanek Marcie i Ani, pani Grażynie z legendarnego kiosku na kołach z prasą, który całe lata stał na rogu Wiślnej i Stolarskiej. Elżbieta przygarniała potrzebujących, dzieliła się przysłowiową kromką chleba. W kręgu przyjaciół znajdował się też pan Lucjan Birczyński, który przez kilkadziesiąt lat mieszkał na ostatnim piętrze kamienicy, w której funkcjonowała pracownia, a potem już po przeprowadzce, każdego dnia melduje się w Bazylice Mariackiej, a następnie na ul. Siennej. Elżbieta Skrzybalska, bez hiperboli można powiedzieć — zbieraczka historii. Historii ludzi, to tak, jak w przypadku fryzjera, taksówkarza czy lekarza ludzie opowiadają o swojej codzienności i perypetiach, które w rezultacie składają się na historie życia, ich dzieje. Tak przed jej ladą ludzie się spowiadali ze swoich problemów, swoich radości i zmartwień. To ona była najlepiej poinformowana komu urodził się wnuk, komu zmarła żona, kto wybudował dom, kto pojechał na narty i dlaczego tak poleca to miejsce. Miała swoje poglądy i sympatie polityczne. Wielbiła marszałka Piłsudskiego i prezydenta Lecha Wałęsę. Jej powodem do dumy była osobista znajomość z Karolem Wojtyłą, Lolkiem jak go nazywali w domu, św. Janem Pawłem II, bo przecież jej matka Irena była w kręgu przyjaciół przyszłego papieża. W czasie II Wojny Światowej dziadek Dąbrowski pracował w Solvayu na podrzędnych stanowiskach i to za jego pośrednictwem jego córka Irena, rocznik 1923 poznała Karola Wojtyłę i weszła do kręgu najbliższych mu przyjaciół takich jak Janina Garycka, Juliusz Kydryński. Matka Elżbiety była farmaceutką z dyplomem magistra z Uniwersytetu Jagiellońskiego, ojciec architektem po Politechnice Krakowskiej. W archiwum domowym pieczołowicie przechowuje się odręczne listy pisane z Watykanu do jej matki przez polskiego papieża. Wiele ciepłych słów kierował Ojciec Święty również do Elżbiety, której na Salwatorze osobiście niegdyś udzielił ślubu.”.
Skąd wzięła się ta wyjątkowość-„perłowatość” życiorysu naszej Elżbiety? „Perłowatość” osiąga się również dzięki odebraniu dobrego wychowania. Bo przecież z jakim przestajesz takim się stajesz. Powtórzę, dlatego jeszcze jeden szczegół z życia Eli. Jej stosunek do księży był życzliwy nadzwyczaj, a zwłaszcza przyjaźń do księdza Antoniego Okrzesika z kościoła świętego Wojciecha na krakowskim Rynku. Doradzała mu w doborze prezencików, nie szczędziła czasu na dykteryjki, wspólne opowieści, obchodziła jego imieniny i wszelkie święta. W czasach, kiedy słowo „kler” stało się obciachem, ona opiekowała się schorowanym Antonim, traktowała go jak ojca, codziennie rozmawiała i dopingowała innych do zainteresowania wówczas, kiedy potrzebował opieki. Modliła się dużo i kiedy odchodził od nas do wieczności płakała perlistymi łzami córki z tęsknoty za jego codzienną gawędą. Ta więź ul. Siennej z kapłanem Antonim jest dla mnie tajemnicą. A dziś wg mnie może już owocować w bramach nieba.
Elżbieto, odeszłaś opatrzona sakramentami po 71 latach życia i zostawiłaś po sobie niezwykle pogodne oblicze i dobry ślad na ulicach Krakowa. Byłaś kochana przez tak wiele osób, które dziś w reprezentacji cię tutaj żegnają. Dzisiaj wszyscy tutaj zebrani mówią: „Do widzenia w niebie, Elu!”. Bo przed Bogiem posiadamy wszyscy nadzieję na rekapitulację naszego życia w Jezusie Chrystusie — gotowi wszystko zacząć od nowa po drugiej stronie. Ufamy bardzo głęboko, że po drugiej stronie historii czeka na Ciebie dobry Bóg i Jego wspaniały plan. Amen.
/Ks. inf. Dariusz Raś/
Pogrzeb śp. Elżbiety Skrzybalskiej, 12 lutego 2025