0:00/ 0:00
Wesprzyj

lub na 70 1240 1431 1111 0000 1045 5360 (numer konta parafii)

ZAMKNIJ

Przekaż ofiarę dla Bazyliki Mariackiej

Przejdź

lub na 70 1240 1431 1111 0000 1045 5360 (numer konta parafii)

Kazania

Łowca

Łowca

Kaza­nie wygło­szo­ne przez ks. inf. Dariu­sza Rasia pod­czas odpu­stu ku czci św. Andrze­ja Bobo­li u jezu­itów, w koście­le św. Barbary 

Imię nasze­go boha­te­ra dnia, z grec­kie­go czy­ta się Andréas, ozna­cza męskitaki jak męż­czy­zna. Rzad­ko zda­rza się tak traf­na cha­rak­te­ry­sty­ka czło­wie­ka. On, Andrzej Bobo­la taki był. Moc­ny męż­czy­zna, jak łow­ca i myśli­wy. Jed­na z bio­gra­fek tak opi­su­je ową męskość nasze­go męczen­ni­ka: „gwał­tow­ny, szyb­ko reagu­ją­cy na bodź­ce, dzia­ła­ją­cy pod wpły­wem emo­cji, upar­ty, czę­sto dener­wu­je się i krzy­czy, ale rów­nież zde­cy­do­wa­ny, posia­da­ją­cy sil­ną wolę, ener­gicz­ny, moc­no zaan­ga­żo­wa­ny w to, co robi, dyna­micz­ny, aktyw­ny, wzbu­dza­ją­cy zaufa­nie (…), bar­dzo poryw­czy i nie­cier­pli­wy, szyb­ko wpa­dał we wście­kłość i upar­cie tkwił przy wła­snym zda­niu, choć nie zawsze miał rację. Posia­dał takie cechy cha­rak­te­ru, któ­re trud­no przy­pi­sać oso­bie świę­tej, a jed­nak został wynie­sio­ny na ołta­rze i to nie tyl­ko dla­te­go, że zgi­nął śmier­cią męczeń­ską” (Mag­da­le­na Wyżga).

Andrzej zda­wał sobie jed­nak spra­wę ze zło­żo­no­ści swo­je­go cha­rak­te­ru i potra­fił prze­kuć swo­je „ciem­ne” stro­ny na wiel­kie dobro. Nie­ustan­nie pra­co­wał nad sobą, poskra­miał sie­bie, a za to roz­wi­jał w opar­ciu o swo­ją nie­zwy­kłą męską siłę te cechy oso­bo­wo­ści, któ­re go prze­mie­ni­ły w łow­cę dusz. To natu­ral­ne nasta­wia­nie wypeł­nia­ło całe prze­strze­nie jego powo­ła­nia. Aż do nie­zwy­kłe­go koń­ca i naśla­do­wa­nia wprost męczeń­stwa same­go Zbawiciela.

Bio­graf­ka-dzien­ni­kar­ka zazna­cza jesz­cze jeden cie­ka­wy szcze­gół. To wła­śnie męskie, łow­cze uwa­run­ko­wa­nie cha­rak­te­ru spra­wi­ło, że prze­ło­że­ni dopu­ści­li Andrze­ja do „pro­fe­sji uro­czy­stej” – „naj­wyż­sze­go stop­nia w for­ma­cji jezu­ic­kiej, któ­ry w tam­tym cza­sie był dostęp­ny jedy­nie dla zakon­ni­ków wybit­nie uzdol­nio­nych, odzna­cza­ją­cych się nie­ska­zi­tel­ną moral­no­ścią i sta­no­wią­cych wzór do naśla­do­wa­nia dla pozo­sta­łych współ­bra­ci” (jw). Po takim szyb­kim „awan­sie” cóż mu było jesz­cze potrzeb­ne do zdo­by­wa­nia chrze­ści­jań­skiej dosko­na­ło­ści? Tyl­ko to, co wyma­ga­ło szcze­gól­nych pre­dys­po­zy­cji: misje w new­ral­gicz­nym tere­nie, tyglu kul­tu­ro­wym Rzecz­po­spo­li­tej Oboj­ga Naro­dów. Dla­te­go zapew­ne po świę­ce­niach kapłań­skich był pre­fek­tem bur­sy dla mło­dzie­ży w Nie­świe­żu, rek­to­rem kościo­ła w Wil­nie, prze­ło­żo­nym nowe­go domu zakon­ne­go w Bobruj­sku, kazno­dzie­ją w War­sza­wie, przede wszyst­kim zaś misjo­na­rzem na Pińsz­czyź­nie i Pole­siu. W całym tym cza­sie był zna­ny jako nie­zwy­kle sku­tecz­ny spo­wied­nik. Jego cha­ry­zmat słu­cha­nia spo­wie­dzi spra­wiał, że przy­cho­dzi­li do nie­go zatwar­dzia­li grzesz­ni­cy, a on ich łowił jak wpraw­ny rybak ryby, na jakimś boga­tym łowi­sku. Łaska Pana dia­me­tral­nie zmie­nia­ła w tym sakra­men­cie życie peni­ten­tów, a wie­lu pra­wo­sław­nych prze­cho­dzi­ło na kato­li­cyzm. W koń­cu koło Piń­ska zastał go feral­ny najazd Koza­ków. Czy była to reak­cja Złe­go na jego sku­tecz­ną służ­bę? Trud­no to jed­no­znacz­nie stwierdzić.

Pod­czas wspo­mnia­ne­go najaz­du na Pińsz­czy­znę w 1657 roku pochwy­co­no ks. Andrze­ja. W Jano­wie na Pole­siu dłu­go wymyśl­ny­mi tor­tu­ra­mi nakła­nia­no go do porzu­ce­nia wia­ry kato­lic­kiej. Po dwóch godzi­nach męczeń­stwa Bobo­li, sły­ną­ce­go prze­cież z żywot­no­ści i nie­zwy­kłej ener­gii, po stra­cie zębów, języ­ka, warg, oka, wycię­ciu na skó­rze orna­tu, jezu­ita nadal żył i jak­by nie­mo wzy­wał Koza­ków do opa­mię­ta­nia. Wresz­cie drga­ją­ce w kon­wul­sjach cia­ło spu­ści­li Koza­cy na pole­pę sto­do­ły-rzeź­ni, i dwu­krot­ne cię­cie sza­blą po gar­dle prze­rwa­ło cier­pie­nia nasze­go dzi­siej­sze­go patro­na. Ten wytraw­ny łow­ca dusz stał się para­dok­sal­nie pokor­ną przy­nę­tą dla ludzi-dra­pież­ni­ków, któ­rzy tak wypa­czy­li i znie­na­wi­dzi­li Ewan­ge­lię, że pod­po­rząd­ko­wa­li swo­je życie nie­na­wi­ści etnicznej.

Wkrót­ce zwło­ki zamę­czo­ne­go odna­lazł oca­la­ły jakimś cudem z rze­zi miej­sco­wy pro­boszcz — ks. Jan Zale­ski. Cia­ło zło­żo­no do trum­ny i prze­nie­sio­no do kościo­ła. Był to począ­tek miej­sco­we­go kul­tu, któ­ry roz­sze­rzył się po latach na cały kraj, aby w roku 2002 zyskać nowy atry­but: św. Andrzej Bobo­la stał się ofi­cjal­nie patro­nem Pol­ski. Jako nie­zwy­kły „par­ty­zant” dusz nie prze­sta­je oddzia­ły­wać na wyobraź­nię naszej wia­ry, a jako patron od spraw szcze­gól­nie nie­bez­piecz­nych budzi się wów­czas, kie­dy zło zagra­ża Ojczyźnie.

Czy­ta­nie dzi­siej­sze Apo­ka­lip­sy św. Jana z 12. roz­dzia­łu odno­si się nie tyl­ko do męczen­ni­ków czy św. Andrze­ja patro­na, łow­cy dusz. Prze­cież sami jeste­śmy frag­men­tem owej wal­ki o nie­bo. Bitwa o nie­bo zosta­ła już co praw­da wygra­na w otwar­tej per­spek­ty­wie wiecz­no­ści i powszech­nej dostęp­no­ści do łaski, ale nie ma jesz­cze ogło­szo­ne­go zwy­cię­stwa w świe­tle naszych pry­wat­nych wybo­rów. Świę­ci, zwy­cię­ży­li dzię­ki krwi Baran­ka i dzię­ki sło­wu swo­je­go świa­dec­twa i tego, że nie umi­ło­wa­li życia na tej zie­mi ponad wszyst­ko. Dla­te­go my nie-świę­ci jesz­cze musi­my popra­co­wać. Sły­szy­my rów­no­cze­śnie przy­na­gle­nie inne­go męczen­ni­ka św. Paw­ła  (1 Kor 1, 17–18), aby­śmy uczy­li się pew­nej twar­do­ści wybo­rów, ich sta­bil­no­ści opar­tej na naśla­do­wa­niu same­go Zba­wi­cie­la. Nauka bowiem krzy­ża głup­stwem jest dla tych, co idą na zatra­ce­nie, mocą Bożą zaś dla nas, któ­rzy dostę­pu­je­my zba­wie­nia.

Misja chrze­ści­jań­ska zasa­dza się naj­peł­niej na Sło­wie Dobrej Nowi­ny. Dziś sły­szy­my od Jezu­sa potęż­ną zachę­tę, stresz­czo­ną w krót­kim zwro­cie: Aby świat uwie­rzył (J 17,21). Mowa zw. dłu­gim poże­gna­niem Jezu­sa dzie­je się w Wie­czer­ni­ku. Sły­szy­my Chry­stu­sa, któ­ry umac­nia do dawa­nia twar­de­go, kon­kret­ne­go, dono­śne­go świa­dec­twa wie­rze. W świe­cie naj­bar­dziej prze­ma­wia bowiem posta­wa jed­no­znacz­na, spój­na. Tak było i tak jest. Aby świat uwie­rzył. Nikt bowiem z nas nie jest nad Mistrza. Mowa ta jest dla nas nie­zwy­kle czy­tel­na, wzy­wa jak św. Andrze­ja do zespo­le­nia z Cia­łem i Krwią Jezu­sa, z pokar­mem i napo­jem odważ­nych. Aby świat uwie­rzył. Psalm 34 zapra­sza wprost: Skosz­tuj­cie i zobacz­cie, jak dobry jest Pan, szczę­śli­wy czło­wiek, któ­ry znaj­dzie w Nim uciecz­kę. Sło­wo Zba­wi­cie­la umac­nia nas wła­śnie do takie­go, szczę­śli­we­go i zara­zem walecz­ne­go sty­lu życia. Nie wahaj­my się stać przy­nę­tą dla ludzi-dra­pież­ni­ków. Po co? Aby świat uwie­rzył. Sta­je­my się wów­czas dziel­ny­mi i speł­nio­ny­mi na wzór nasze­go Pana, Jezu­sa Chry­stu­sa, Baran­ka zabi­te­go i zmar­twych­wsta­łe­go. Dobre­go Paste­rza i Łow­cy serc ludz­kich. Opo­wia­daj­my się więc do koń­ca po Jego stro­nie. Nawet za cenę chwi­lo­wej nie­po­pu­lar­no­ści, prze­mi­ja­ją­cej nie­chę­ci, pogar­dy czy nawet cza­so­we­go męczeń­stwa. Aby świat uwie­rzył. Amen.