0:00/ 0:00
Wesprzyj

lub na 70 1240 1431 1111 0000 1045 5360 (numer konta parafii)

ZAMKNIJ

Przekaż ofiarę dla Bazyliki Mariackiej

Przejdź

lub na 70 1240 1431 1111 0000 1045 5360 (numer konta parafii)

Kazania

Gliniane serce

Gliniane serce

Apo­sto­ło­wie prze­ży­li wiel­ki szok. Zba­wi­ciel czy­ni spek­ta­ku­lar­ny cud uzdro­wie­nia. Oży­wia uschłą od uro­dze­nia rękę! Dla Apo­sto­łów to swo­ista foto­gra­fia-błysk-flesz bóstwa Jezu­sa i nauka miło­ści. Tę sytu­ację opi­su­je dzi­siej­sze Sło­wo z Ewan­ge­lii św. Mar­ka w roz­dzia­le 2. Bo tyl­ko Bóg potra­fi tak kochać, stwa­rzać, wskrze­szać, zmar­twych­wsta­wać, zba­wiać i leczyć w sekun­dzie. Bóg potra­fi z miło­ści stwo­rzyć z gli­ny zie­mi cia­ło, i tchnąć weń duszę. Co wię­cej, potra­fi z miło­ści do czło­wie­ka uzdro­wić jed­nym zna­kiem oschłą duszę, co dzie­je się w cza­sie czy­nie­nia sakra­men­tów. Na przy­kład pod­czas Mszy św. czy w konfesjonale…

Czło­wiek stwo­rzo­ny na obraz Boży tak­że potra­fi kochać. Ale nie potra­fi stwa­rzać, ani uzdra­wiać w jed­nej chwi­li. Czło­wiek nie stwa­rza, ale two­rzy. Zuży­wa ele­men­ty już uprzed­nio dane, uży­wa otrzy­ma­nych z Góry talen­tów — daru miło­ści Boga. Bazu­je rów­nież na swo­im wykształ­ce­niu. „Wytwa­rza” w ten spo­sób wie­le dobra. Jed­na uwa­ga: czło­wiek potra­fi rów­nież swo­je talen­ty zaprze­pa­ścić i uży­wać ich „bez trzy­man­ki”, a nawet sie­bie degra­do­wać, kochać w spo­sób wadli­wy. Czło­wiek co praw­da z natu­ry poszu­ku­je wyż­sze­go porząd­ku, miło­ści z Góry, czę­sto jed­nak koń­czy się to na tzw. sta­ra­niu się i dobrych inten­cjach. A tymi ostat­ni­mi wg sta­re­go pol­skie­go przy­sło­wia pie­kło jest wybrukowane.

Czło­wiek to nawet zako­chać się w sobie potra­fi. Prze­cież zostać ego­istą to rzecz cał­kiem pro­sta. Potrze­ba patrzeć dłu­go w lustro, nie w Nie­bo i rozu­mieć epi­ku­rej­skie hasło car­pe diem (pl. chwy­taj, skub dzień) jako hulaj dusza pie­kła nie ma.  Czło­wiek hoł­du­ją­cy zasa­dzie car­pe diem kon­su­mu­je swo­je życie, żeby zapo­mnieć o tym, że ono się skoń­czy. Czło­wiek wie­rzą­cy w zmar­twych­wsta­nie nie ma takiej potrze­by. Szu­ka głębi sze­ro­kiej miło­ści. Owszem, cie­szy się swo­im życiem na zie­mi jako wiel­kim darem, ale nie zali­cza moż­li­wie naj­więk­szej ilo­ści przy­jem­no­ści w moż­li­wie naj­krót­szym cza­sie, aby jak naj­wię­cej się „nacha­pać”. Wie, że na prze­ży­cie swo­je­go życia w peł­ni ma całą wieczność.

Czło­wiek to nawet zako­chać się w dru­gim potra­fi bez pamię­ci i naskór­ko­wo. To nie­trud­ne. Lecz kochać sta­bil­nie i być za dru­gie­go odpo­wie­dzial­nym z miło­ści, kie­dy uczu­cia wio­sen­ne prze­mi­ną, to już zada­nie dla wie­lu ana­chro­nicz­ne, zbyt poukła­da­ne, jak­by ze świa­ta anty­ków. Świat i seria­le wska­zu­ją co robić, kie­dy prze­mi­ja roman­tyzm: naj­le­piej po paru latach wymie­nić tzw. part­ne­ra na now­szy model i porzu­cić. Czy wol­no i w imię cze­go wol­no tak czy­nić: mamić sie­bie i innych mira­ża­mi płyt­kich miłości?

Czło­wiek żyją­cy zmar­twych­wsta­niem uczy się kochać Boga i uczy się kochać od Boga. Im głę­biej Boga kocha­my tym lepiej też umie­my kochać. Dzie­je się to na róż­ne spo­so­by przez całe życie. Modli­twą i mil­cze­niem, śmie­chem i cza­sa­mi pła­czem, rado­snym życiem i kawał­ka­mi cier­pie­nia, odkry­wa­niem mądro­ści i dema­sko­wa­niem głu­po­ty, rozu­mem i wia­rą. Zna­ko­mi­ty kazno­dzie­ja pol­ski kie­dyś na kan­wie Ewan­ge­lii o uschłej ręce wiesz­czył tak: „Kto jest zako­cha­ny w pięk­nie swo­je­go cia­ła, prze­ży­je dra­mat, gdy owo pięk­no roz­sy­pie się jak zamek zbu­do­wa­ny ze śnie­gu.  Kto jest zako­cha­ny w dobrach tego świa­ta, prze­ży­je gorycz ich utra­ty w bystrych nur­tach upły­wa­ją­ce­go cza­su. Jedy­nie ten, kto jest zako­cha­ny w dobrach wiecz­nych, prze­ży­je radość, gdy gli­nia­ne jego ser­ce pęk­nie i przed świa­tem roz­bły­śnie jego Boska zawar­tość” (Ks. Edward Staniek).

Na gli­nia­ne życie czło­wie­ka cze­ka osta­tecz­nie takie final­ne sel­fie — roz­li­cze­nie z Panem Bogiem. Praw­dzi­wa foto­gra­fia życia. Wte­dy roz­bły­śnie cały praw­dzi­wy skarb-spi­chlerz czło­wie­ka, nasza Boska zawar­tość. Ona daje życiu praw­dzi­wy sens. Cho­dzi bowiem o war­to­ści naj­wyż­sze, któ­rych nie porzu­ca­my, a dla któ­rych żyje­my, i dla któ­rych poru­sza­my się i jesteśmy.

Jesz­cze jed­no: uschła ręka nie może pra­co­wać. Nie moż­na jej też wycią­gnąć na powi­ta­nie. Uschłe ser­ce to jed­nak wie­le gorzej, bo nie umie kochać. Jeśli takie ser­ce w koń­cu otwo­rzyć, to w środ­ku tyl­ko cień i pust­ka. Żad­ne­go ziar­na i świa­tła Boże­go. Posia­dacz takie­go ser­ca koń­czy na zmy­sło­wych dozna­niach, wydu­ma­nych inten­cjach, czczych pra­gnie­niach. Nie nauczy się praw­dzi­wie kochać ani Boga, ani ludzi, ani sie­bie. Jeśli jed­nak ktoś o swo­je ser­ce zadba, żyje „wyso­ko”, czy­ni ser­ce wg ser­ca Stwór­cy. Gro­ma­dzi w nie świa­tło i życie.

Dla­te­go pro­śmy Jezu­sa w tym czerw­cu, kie­dy to czę­sto odma­wia­my lita­nie do Jego Ser­ca, aby zabły­snął w naszych wnę­trzach tak, jak w życiu czło­wie­ka z uschłą ręką. A wte­dy prze­cho­wa­my na dzień przej­ścia na dru­gi świat ten skarb w naczy­niach gli­nia­nych, aby z Boga była owa prze­ogrom­na moc, a nie z nas (2 Kor 4, 7). Amen.

/​ks. inf. Dariusz Raś/